Urzędnik Dopilnuje, Czy Wziąłeś Lek

2018-09-17 [wersja do druku]
W przedpokoju rozległ się odgłos przekręcanego w zamku klucza. Po chwili w salonie pojawił się ojciec.
- Gorzej się dziś czuję, chyba będę chory - mruknął.
Matka odłożyła do łóżka kilkumiesięczną dziewczynkę i podeszła do ojca. Przyłożyła policzek do jego czoła.
- Połóż się. Naleję ci zupy - powiedziała opiekuńczym głosem i wyszła z pokoju.
Ojciec przysiadł na krześle i położył dłoń na ramieniu syna.
- Co tam w szkole? - zapytał.
- Dostałem pięć minus z klasówki - odparł chłopiec z zadowoleniem. Właśnie pisał coś w zeszycie, drugą ręką przytrzymywał zamykającą się książkę.
W oddali zabrzęczał dzwonek.
Ojciec spojrzał na raczkujące niemowlę. Zawsze po powrocie z pracy brał córkę na ręce, ale dziś wolał się do niej nie zbliżać. Za chwilę pójdzie spać, wygrzeje się. Zabawę trzeba przełożyć na następny dzień.
Nagle do pokoju wbiegła matka i chwyciła dziewczynkę w ramiona. Za nią wmaszerowało dwóch rosłych mężczyzn. Obaj ubrani na czarno, w kamizelkach kuloodpornych, twarze mieli zasłonięte kominiarkami i goglami, na głowach kaski. Następnie, stukając obcasami, wparowała kobieta w garsonce. Na jej głowie prezentował się idealnie przygładzony tapir, długie paznokcie lśniły na czerwono. Na samym końcu wdreptał szczupły mężczyzna z walizką, ubrany w biały wygnieciony fartuch.
- Dzień dobry - powiedziała mocnym głosem kobieta. - Państwowy Wojewódzki Powiatowy Gminny Miastowy Inspektor Epidemiologiczny. To nasz specjalista chorób zakaźnych - pokazała na chudzielca w kitlu. - Dostaliśmy zgłoszenie od pana pracodawcy. Jest pan podejrzany o roznoszenie chorobotwórczych drobnoustrojów. Musimy przedsięwziąć odpowiednie środki.
- ...yyy, właśnie miałem się położyć... - zaczął zaskoczony ojciec.
- Proszę pana - przerwała mu kobieta uśmiechając się z politowaniem. - Takie metody stosowano w średniowieczu. Teraz mamy XXI wiek i skuteczne leki. Doktorze?
Mężczyzna postawił na stole walizkę i wyciągnął z niej przenośną lodówkę. Mrucząc, zmarszczył brwi. Na wyświetlaczu migała liczba 12.
- Coś nie tak? - zapytała inspektor.
Chudzielec trzepnął ręką w lodówkę i zamiast dwunastki pojawiła się czwórka.
- W porządku - bąknął. Z urządzenia wyjął buteleczkę, wstrząsnął nią bez przekonania i nalał równe porcje do przygotowanych plastikowych miarek.
Kobieta chwyciła kubeczek szponiastymi palcami i podeszła do ojca.
- Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Są inne sposoby - próbował przekonywać mężczyzna.
- Jest obowiązek leczenia w przypadku zachorowania. Takie jest prawo.
- Nie zgadzam się. Nie wiem nawet, co mi pani podaje.
- W takim razie zastosujemy środki ostateczne. - Z twarzy kobiety zniknął uśmiech. Wolną ręką kiwnęła na ochroniarzy. Mężczyźni chwycili wyrywającego się ojca, przytrzymali jego ręce i odchylili głowę do tyłu. Inspektor zatkała mu nos, poczekała aż zacznie się dusić i otworzy usta, po czym wlała do gardła zawartość miarki. Poczekała jeszcze chwilę, aż ojciec na pewno wszystko połknie i kazała zwolnić uścisk. Z dezaprobatą spojrzała na krztuszącego się mężczyznę. - To największe osiągnięcie myśli ludzkiej - zawołała. - Bez tego już dawno byśmy wyginęli. Naprawdę, nie rozumiem, dlaczego wykształceni ludzie, tacy jak pan, odrzucają takie dobrodziejstwo. - Odwróciła się do matki. - Teraz pani i dzieci.
Kobieta z przerażeniem spojrzała na swojego męża.
- Przecież my jesteśmy zdrowi.
- Ale możecie zachorować w każdej chwili. Chce pani, żeby dzieci umarły?
- Rób, co pani mówi - wydusił ojciec, łapiąc oddech.
Matka wypiła swoją porcję i podała miarkę synowi.
- Córkę karmię piersią, nie ma potrzeby...
- Mleko matki nie chroni przed zachorowaniem, co za nonsens - inspektor przewróciła oczami. - Liczne badania naukowe dowodzą, że nie ma żadnego związku między karmieniem piersią a budowaniem naturalnej odporności. Przeciwnie, lepiej byłoby, gdyby przerwała pani karmienie na czas leczenia.
- Ale czy to nie za dużo? - zapytała niepewnie matka biorąc ostatni kubeczek. - To niemowlę, czy nie powinna dostać mniej niż my?
- Nie ma takiej potrzeby... - odburknął doktor, gapiąc się w podłogę.
Dziecko wypiło lek.
- Doskonale - zawołała urzędniczka. Wyjęła z torby kartkę i odhaczyła kolejną pozycję. - Jutro przyjdziemy podać drugą dawkę. Tymczasem mają państwo kwarantannę, nie można wychodzić z domu. Panowie zostaną pod drzwiami i będą pilnować.

Nazajutrz inspektor zjawiła się w towarzystwie innego lekarza - kobiety zbliżającej się do wieku emerytalnego.
- Mam nadzieję, że nieprzyjemności mamy już za sobą - zagadnęła uśmiechając się przymilnie. Ochroniarze zrobili krok naprzód.
Ojciec posłusznie wypił swoją porcję, potem matka i dzieci.
- Córka od wczoraj bardzo marudzi przy karmieniu, w ogóle nie chce jeść - poskarżyła się matka.
- Pewnie nie smakuje jej mleko - zauważyła inspektor, odhaczając pozycję na liście. - Mówiłam, żeby odstawić.
- Czy to może być przez ten lek?
- A ssskąąąd... Przecież wszyscy go dostają. Gdyby coś się po nim działo, zostałby wycofany.
- A czy pani też go przyjmuje? Przecież ma pani z nami kontakt, może się pani zarazić - drążyła matka.
- Myślę, że szuka pani informacji w nieodpowiednich miejscach - odparła wymijająco pani inspektor. - Internet nie jest wiarygodnym źródłem wiedzy, każdy może tam napisać, co chce. Proszę zaufać ekspertom, oni zajmują się tym od lat, wiedzą, co robią. - Urzędniczka bez zwłoki skierowała się do wyjścia, mrucząc pod nosem: - Kolejna matka mądrzejsza od lekarzy...

Trzeciego dnia panie znowu pojawiły się razem.
- Córka wczoraj cały dzień wymiotowała - zaczęła od razu matka. - To na pewno przez ten lek.
Lekarka zrobiła minę, jakby chciała wyjść z siebie, ale inspektor poskromiła ją wzrokiem.
- Proszę nie żartować, to tylko koincydencja. Nie można tak pochopnie łączyć ze sobą dwóch zdarzeń, nawet, jeśli minęło tylko kilka godzin i nie można znaleźć innej przyczyny. Prawda, pani doktor? - zapytała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Tttak, naturalnie - odparła tamta zerkając na urzędniczkę. - Ten lek jest dokładnie przebadany i bardzo bezpieczny, a skutki uboczne powoduje niezwykle rzadko. Jednak moim zdaniem...
- Proszę przyjąć kolejną dawkę - sprawnie rzuciła kobieta z tapirem.
Lekarka natychmiast zamilkła, drapiąc się nerwowo w nadgarstek.
Matka i ojciec spojrzeli na siebie. Czuli się zapędzeni w ślepą uliczkę. Z jednej strony podejrzane wydawało im się, że są zmuszani do przyjmowania leku, odczuwali strach przed systemem i wiedzieli, że nie mogą się przed nim obronić. Z drugiej pani inspektor była bardzo pewna swego zdania, popierała ją również doświadczona lekarka. Czy mogły się mylić? Przecież stała za nimi cała nowoczesna medycyna.
Chociaż rodzicami targały wątpliwości, wypili swoje porcje leku i podali go dzieciom.

Kolejnego dnia pani inspektor ponownie towarzyszył wychudzony lekarz. Ojciec czuł się już dużo lepiej. Matka trzymała na rękach ospałe dziecko, którego skóra pokryta była czerwoną wysypką.
- Córka po ostatniej dawce dostała jakiejś alergii - rzuciła z wyrzutem.
- Tłumaczyłam przecież... - westchnęła urzędniczka, ale matka jej przerwała.
- Znalazłam w internecie ulotkę tego leku, czy pani ją czytała?
- Nie leży to w zakresie moich obowiązków, ale pan doktor na pewno...
- W ulotce są wymienione skutki uboczne - kontynuowała matka. - Są tam zarówno problemy ze ssaniem i wymioty, jak i wysypka alergiczna.
- Cóż... tak... ekhm, panie doktorze?
- W ulotce wymienione są objawy raportowane po podaniu leku - wyjaśnił spokojnie lekarz, jakby kolejny raz powtarzał wyuczoną formułkę. - Nie udowodniono jednak związku przyczynowo-skutkowego. Jest to lek nowej generacji. W testach klinicznych grupie kontrolnej podawano jego poprzednią wersję, której już nie stosujemy. Okazało się, że obecna jest bardzo dobrze tolerowana i całkowicie bezpieczna. Pacjentów obserwowano przez całe 24 godziny i nie zaobserwowano żadnych niepokojących objawów, które można by było powiązać bezpośrednio z podanym lekiem. Przez lata jego stosowania uratowano tysiące ludzkich istnień. Według szacunków WHO...
- Tak, właśnie - przerwała mu inspektor. - Proszę pomyśleć, o tych wszystkich ludziach, którzy nie zarazili się od pani męża, o ich dzieciach. Oni nie zachorują i nie będą mieli powikłań. Myślmy globalnie, statystyka nie kłamie. Skutki uboczne leku pojawiają się raz na... no, nawet nie wiem, ile. Poświęcamy jedno, dwoje dzieci, ale ratujemy tysiące. To bardzo niska cena, którą musimy zapłacić jako społeczeństwo. Uważam, że warto. Proszę spojrzeć, mąż już wyleczony, pani i syn nie zachorowali. No, akurat trafił się jeden przypadek...
Matka wstała z krzesła. Jej głowa trafiła w snop światła słonecznego odbitego od okien sąsiedniego bloku. Wyglądała, jakby to z niej emanowała jasność. Inspektor zmrużyła oczy, próbując przesunąć się w cień.
- Ale to nie jest statystyka - drżącym głosem powiedziała matka. - To nie jest jakiś tam przypadek. To jest moje dziecko...


Dlaczego obowiązkowo szczepi się zdrowe dzieci, jeśli nie ma przymusu leczenia chorych?
comments powered by Disqus